W Polsce jeszcze nie tak dawno czymś nie do pomyślenia była obecność ojca przy narodzinach dziecka. W tym czasie w Stanach Zjednoczonych ojcowie wspierali rodzące żony i witali na świecie swoich synów i córki. Niedawno Amerykanie wpadli na zupełnie nowy pomysł – obecność starszego dziecka przy narodzinach swojego rodzeństwa.
W opinii polskiego społeczeństwa taki „bardzo rodzinny” poród jest czymś niedopuszczalnym – czy jednak na pewno nie ulegnie to zmianie? Niezależnie od odpowiedzi, warto poznać argumenty zwolenników tego typu praktyk oraz zdanie psychologów.
CENNA „LEKCJA” I WARTOŚCIOWE DOŚWIADCZENIE
Kobiety od zawsze utwierdzane były w przekonaniu, że poród jest koszmarem – żyją więc w strachu przed tym pięknym zdarzeniem. Doświadczenie narodzin swojego rodzeństwa pozwala na wyciągnięcie wniosków, że nie jest to aż tak przerażające i tak naprawdę niesie ze sobą wiele radości oraz piękna – to jeden z argumentów na rzecz obecności kilkulatki na porodówce. Inny dotyczy paroletnich chłopców – przeżywanie porodu wraz z rodziną ma utwierdzać przyszłego męża i ojca, że obecność przy bliskich w trudnych chwilach jest rzeczą oczywistą. Zwolennicy rodzinnych porodów najbardziej jednak podkreślają ich wspaniały wpływ na relacje między rodzeństwem. Obserwowanie, jak nowy członek rodziny przychodzi na świat, ma wzbudzać u starszaka instynkty opiekuńcze i poczucie odpowiedzialności. Wszystko to brzmi naprawdę pięknie – jednak warto wiedzieć, że psychologowie patrzą na taki pomysł z zupełnie innej perspektywy.
MŁODSI WIEKIEM, MŁODSI UMYSŁEM
Oczekiwanie, że małe dziecko zrozumie cud narodzin, jest wielkim nieporozumieniem – to zgodne zdanie psychologów. Specjaliści podkreślają, że niektórzy dorośli, mimo całej wiedzy i świadomości o tym, co będzie działo się na porodówce, a także mimo bogatych życiowych doświadczeń, nie są w stanie obserwować rozgrywających się wydarzeń. Są też tacy, którzy potrafią wytrwać, ale uczestnictwo w porodzie wymaga od nich dużej wytrwałości, choćby ze względu na wielkie obciążenie emocjonalne. Wszystko to spowodowane jest trudnym widokiem cierpiącej kobiety, czasem poczuciem bezużyteczności, czy w końcu niemiłym aspektem fizycznym. Wystarczy wyobrazić sobie zatem małe dziecko (któremu wybieramy bajki bez przemocy i które delikatnie wprowadzamy w świat dorosłości) by zrozumieć, jak szokującym doświadczeniem będzie dla niego rodzinny poród.
Psychologowie podkreślają, że świat widziany oczyma dziecka jest zupełnie inny, niż ten postrzegany przez osobę dorosłą. Dziecko wie, że na świat ma przyjść jego rodzeństwo – nie ma jednak pojęcia o tym, że wiąże się to z bólem czy chociażby krwią. Co więcej, kilkulatek nie potrafi jeszcze dostrzec „wyższego dobra” nieprzyjemnej sytuacji, stąd jeszcze większe przerażenie – niemające nic wspólnego z doświadczaniem cudu narodzin. Łatwo się domyślić, że ryzyko powstania u dziecka traumy jest w takim wypadku rzeczywiście wysokie. Ponadto, może się ono przekładać na powstanie wyjątkowo trudnej do przezwyciężenia niechęci do rodzeństwa – to przecież przez nie mamusię tak bardzo bolało.
NAJPIERW WSPARCIE RODZĄCEJ, POTEM BUDOWANIE WIĘZI
Innym argumentem przeciwko obecności starszaka przy porodzie jest brak pełnego komfortu u rodzącej. Warto zauważyć, że w tej szczególnej sytuacji dobro przyszłej mamy powinno być na pierwszym miejscu. Dbanie o drobne potrzeby, zapewnienie psychicznego wsparcia czy pewna kontrola sytuacji – wszystko to jest wyjątkowo ważne, by poród przebiegał w odpowiedniej atmosferze. Kilkuletnie dziecko, które – wyraźnie przestraszone – przygląda się wysiłkom matki, może skutecznie opóźniać poród przez występującą u rodzącej chęć opanowywania swoich reakcji. O tym, jak niekorzystnie może to wpływać na noworodka, nie trzeba nikogo przekonywać.
POZWÓLMY DZIECIOM BYĆ… DZIEĆMI
Opowieści o dzieciach znalezionych w kapuście to oczywiście niezbyt dobre rozwiązanie. Najlepszą odpowiedzią na pytanie o przyszłe rodzeństwo jest ta… prawdziwa. Współczesna psychologia bardzo wyraźnie mówi o korzyściach mówienia dzieciom prawdy. Równie wyraźnie jednak podkreśla, że bycie szczerym nie oznacza dosłownego pokazywania kilkulatkowi tego, na co nie jest on jeszcze gotowy.